nie jestem idealna i wcale nie muszę być

Już dawno dojrzałam na tyle, żeby wiedzieć że nie ma ideałów na tym świecie. Zresztą powiem Wam w sekrecie, że całe szczęście, że ich nie ma bo życie byłoby chyba okropnie nudne. Jestem pewna, że się ze mną zgadzacie.

Nie ma idealnych dzieci, idealnych rodziców, mężów ani żon. Nawet miss świata potrafi znaleźć w sobie jakieś niedoskonałości i chwała jej za to. Daje nam do zrozumienia, że w gruncie rzeczy jest człowiekiem, jedną z nas.

Jednak bądźmy szczere, często do tego ideału dążymy, dążyłyśmy, chcemy dążyć. Pewne zaszłości sprzed setek tysięcy lat, które są w nas i były w naszych przodkach, każą nam dążyć do ideału. Gdy tego ideału nie osiągamy to wpadamy w zły nastrój następnie we frustracje a potem idzie po linii pochyłej w dół. I dramat gotowy.

Nigdy nie byłam typem pracoholiczki, perfekcjonistki i nie musiałam mieć nic na tip top. Dawniej miałam o to do siebie żal, bo chciałam jednak być nieco bliżej tego ideału, który widziałam u innych. Po czasie zrozumiałam, że widocznie moja droga jest inna. Może mój charakter tego nie wygeneruje. Być może pewne rzeczy nie będą przeze mnie wykonane doskonale ale za to ten czas, który miałabym na to spożytkować, mogę przeznaczyć na przyjemności. A korzystania z tych przyjemności też musiałam się nauczyć. Ale to temat na inny post.

Pomimo tego wszystkiego co powyżej, jednak w swoich podświadomych marzeniach kryła się potrzeba bycia idealną, świetną, modną, zabawną, piękną. Kryła się potrzeba posiadania także idealnego męża, który zawsze mnie zrozumie, zareaguje w każdej sytuacji idealnie czyli jak?... Czyli tak, jak ja uważam za najlepsze. Chciałam mieć idealną rodzinę, idealny dom... etc.

Bardziej zgubnego podejścia do życia chyba nie znam. Tego typu myślenie generuje tylko gonitwę za czymś nieosiągalnym, a skoro nieosiągalnym to wiadomo... emocje, płacz, frustracje... dół.

I nagle przyszło do mnie ODPUSZCZENIE. Pożegnanie z OCZEKIWANIAMI. Znów znak, jakiś sygnał, temat do przepracowania. Moje otwarcie na owo zagadnienie. Nadzieja.

Na początku temat był niby prosty i z pozoru banalny. No dobra, odpuszczam! Co mi tam!
Powiedzieć łatwo, ALE jak się okazało, wykonać było cholernie trudno. No bo jak odpuścić gdy mąż znów nie włożył talerza do zmywarki, gdy nie dał całusa wtedy kiedy czuję, że powinien. No bo jak odpuścić skoro widzę, że inni się rozwijają, prą do przodu, pokazują to wszystko na portalach społecznościowych... a ja??? 
A ja siebie jeszcze dodatkowo pomniejszałam. Nie widziałam swoich zalet.
Nie mogłam zaakceptować, że mąż akurat nie myśli o buziaku a i ja pewnie nie raz nie wypełniam jego oczekiwań i on nie robi z tego afery, a ja?? Ja potrafię! I to jaką!!! :)

No i wtedy przyszły właśnie z pomocą kobiety. Przystąpiłam do swego pierwszego kręgu kobiecego. Odbył się on online i choć na początku podeszłam do tego z rezerwą i dystansem to szybko okazało się, że było to niepotrzebne. Ekran komputerowy połączył nas w symbolicznym kręgu i dał nam kobietom siłę. Cudowna prowadząca podeszła do nas z łagodnością i zrozumieniem. My bardzo szybko weszłyśmy w ten niepisany kontrakt, który ze sobą na początku zawarłyśmy: Nie oceniaj i bądź dyskretna!

Zobaczyłam piękne, wspaniałe, dobre kobiety posiadające żeńską energię, którą chciały się dzielić a jednocześnie zobaczyłam takie same zwykłe-niezwykłe dziewczyny jak ja. Każda z nas miała swoją historię, każda z nas podzieliła się tym, że ma OCZEKIWANIA ale chce ODPUŚCIĆ i pozwolić im odpłynąć tak samo jak do nas przypłynęły. Wspólna praca, mimo iż trwała ok. 2 godzin była najlepszym czasem dla nas wszystkich. Opuszczałyśmy krąg z poczuciem zrozumienia, bycia wysłuchaną a jednocześnie ze zrozumieniem iż nie musimy być idealne. UFFF! Nawet jeśli pojawią się ponownie oczekiwania to dać na to przyzwolenie ALE byłyśmy po tym spotkaniu już bogatsze o wiedzę, co z tymi oczekiwaniami zrobić i jak nimi pokierować, żeby to one nie pokierowały naszym życiem.

Nadal nie jestem idealna. I dobrze.
Nadal pojawiają się oczekiwania ale umiem już z nimi pracować.
Czy popełniam błędy? No pewnie. Ale też daję sobie do nich prawo.
Odbyłam szereg spotkań z kobietami, słuchałam, byłam wysłuchaną. To wartość najwyższa.

I wiecie co zrozumiałam? Że mój mąż wcale nie musi być moją przyjaciółką. Mój mąż może być moim przyjacielem, i może mi ofiarować przyjaźń taką, jaką mężczyzna potrafi ofiarować. Ale dziś już wiem, że on nie musi i nie powinien nawet być moją przyjaciółką bo jako mężczyzna chyba nie ma możliwości aby tak w 100% potrafił mnie zrozumieć. I nie mam już o to do niego pretensji.
Jaka to ulga!
Mówię WAM!

rys. Lucy Campbell
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz