jak weszłam na ścieżkę zaprzyjaźniania się z moimi emocjami

Mam już trochę wiosen na karku, mam też kilka nieudanych związków i jeden który trwa o wielu lat, który przeistoczył się nawet w małżeństwo i nie jest idealny, ale który związek jest...?

Kocham mojego męża ale są momenty (i to wcale nie rzadko), że teleportowałabym jego albo siebie na drugi koniec powiatu, jeśli nie województwa, byleby tylko zniknął mi z oczu. Znacie ten stan? Z pewnością tak. Tyle problemów i niedomówień ile temperamentów, ile naszych traum, ile nierozpoznanych terenów naszej duszy. Nosimy to wszystko w sobie, niczym mega potrzebny bagaż a przecież ten cały brud jest nam totalnie zbędny. I my to wiemy tylko uświadomienie sobie tego TU i TERAZ nie zawsze jest proste, szczególnie gdy emocje biorą górę ... a biorą jak wiemy niezwykle często. 

Chciałabym dziś podzielić się z Wami moją drogą, moją ścieżką, na którą wstąpiłam parę miesięcy temu i widzę jak wiele dobra mi przynosi.

Mam za sobą kilka przygód z terapeutkami. Nigdy owe terapie nie trwały zbyt długo bo a to chwilowe wyciszenie sprytnie pozwoliło mi uwierzyć, że już jest lepiej (a wcale nie było) albo akurat finanse były skierowane na inne segmenty naszego życia i wiadomo, że najważniejsze to być najedzonym, rachunki mieć popłacone a nasza dusza... ona może zaczekać. Ale ona nie czeka. Tzn. czeka ale tylko po to, żeby nam w odpowiednim momencie ze zwiększoną siłą (niczym efekt jojo podczas odchudzania) buchnąć po uszach i to tak, że już nawet nie idzie nam w pięty, tylko siły opadają ze zmęczenia i rezygnacji. Nie widać wtedy żadnej nadziei w postaci przysłowiowego światełka w tunelu, nie ma szans na wyrwanie się z marazmu i wtedy ponownie jedyną opcją jest teleportacja, ucieczka.

Jedni uciekają w sen, inni w używki, kolejni umieją wypłakać się przyjaciółce. A mnie frustracja prowadziła do kolejnych konfliktów z mężem, do ponownych nic nie wnoszących dyskusji, do rozmów porannych (które psuły cały dzień) i do rozmów wieczornych (które psuły całe noce i kolejne poranki). Byłam straszna. Chciałam za wszelką cenę udowodnić jaka to ja jestem oświecona, ile to ja wiem i żeby koniecznie on mnie słuchał i wprowadzał w życie te moje mądrości. No bo jakże inaczej?

W kolejną terapię jakoś intuicyjnie nie chciałam się ładować.

No i pewnego dnia moje kochane, pojawiła się na mojej drodze owa piękna i niezastąpiona MOC KOBIET, ŻEŃSKA ENERGIA. Nie wiem z której strony to przyszło. Czy to było jakieś objawienie podczas czytania kobiecej prasy, czy też w trakcie gapienia się w jedno z mediów społecznościowych coś przykuło moje oko, czy też inne jest źródło tego objawienia. Dziś już nie wiem i nie pamiętam, bo to nie jest najważniejsze.

Ważne, że wskoczyłam na ścieżkę, z której nie chcę schodzić. Nagle poczułam moc kobiet. Moc i mądrość, które zaczęły mnie otaczać z każdej ze stron. Coś na kształt syndromu kobiet w ciąży, które widzą wszędzie tylko kobiety w ciąży. Ja nagle zaczęłam odczuwać jak zaczyna mnie otaczać ten temat, wkręcać i ... OTULAĆ. Tak, to otulenie było największą wartością. Bo która z nas nie marzy o tym, aby być otuloną?

rys. Lucy Campbell


Kobiety: te odnalezione za pomocą książek, facebooka czy kręgów kobiecych pokazały mi drogę na którą weszłam i dopiero tam zrozumiałam tak naprawdę całą sobą, że istnienie emocji możemy pięknie zaakceptować, polubić je a nawet zaprzyjaźnić się z nimi. Dopiero tą drogą do mnie to dotarło. Dopiero obcowanie z innymi kobietami i rozmowa o tych samych kwestiach, które nas łączą zadziałało na mnie i wspaniale oddziałuje każdej minuty.

Dziś mogę tylko powiedzieć, że ogarnia mnie nieskończona wdzięczność za to, co otrzymałam od losu, od Boga... zależy kto w co wierzy.

Dobrego i spokojnego dnia Wam życzę. Do zobaczenia w następnym odcinku :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz